niedziela, 22 grudnia 2013

Swięta mnie wkurzają!!! A dla Was życzenia :)


            Każdego roku o tej porze w niemal każdym domu, w każdym sklepie i na każdej ulicy trwa świąteczny ZAJOB - ARMAGEDON.
Ludzie tracą rozum! Wszystko wygląda to jak wielki, chory wyścig, w którym ludzie walczą o jak najwyższe pozycje w klasyfikacji końcowej. Z obłędem w oczach, nie zważając na nic i na nikogo rozjeżdżają rywali sklepowymi wózkami ciesząc się, że mają dwa metry bliżej do kasy w markecie.
Popyt na różnego rodzaju szmirę w tychże marketach jest niewyobrażalny, bo skretyniali kupujący nie patrzą co im się wciska, byle by to było w promocji. Jednym słowem dramat! Najgorsze jest to, że w tym wyścigu każdy z nas musi, chcąc nie chcąc, uczestniczyć. Wszyscy gotują, stroją choinkę, śpiewają. WARIUJĄ.
A że ja nie lubię tak jak wszyscy - wkurza mnie to podwójnie.

Do tego kompletnie zapomnieliśmy już co świętujemy... Boże Narodzenie w toku ewolucji zmieniło nazwę na Święta. Zapomnieliśmy o Jezusie, o religii. O prawdziwym znaczeniu tych świąt.


Punkt pierwszy: Świąteczne reklamy wszelakie piosenki - chwyt marketingowy rodem z USA, tudzież szybko podłapany przez wszystkie kraje, w których istnieje wolny rynek. Atak rysunkowych reniferów, grubasów w czerwonych getrach, czy wreszcie maltretowanych bombkami drzewek w przeróżnych formach i postaciach zaczyna się z roku na rok coraz to wcześniej. Wg moich obliczeń w 2050 reklamy świąteczne będą nadawane już w czerwcu.



Punkt drugi to oczywiście choinka. Zielone, gówno stojące pośrodku pokoju i przeszkadzające przez kilka dni w normalnym poruszaniu się po mieszkaniu. Odwieczny problem z niedziałającymi światełkami i bombkami. Ale co zrobić... Przecież wszyscy mają to my też musimy, nie?
Ogólnie jeśli choinka jest plastikowa to jeszcze to mi jakoś uchodzi bokiem. Ale jak widzę u kogoś choinkę 'żywą', przytarganą z lasu czy innej 'szkółki' robi mi się smutno i żal mi tego biednego świerka czy tam jodełki. Bo przez naszą ludzką głupotę, przyzwyczajenia "bo wszyscy mają" straciła życie by poświecić, pełna dupereli 2-3 tygodnie a potem trach na śmietnicho! A ile przy tym sprzątania, bo igły lecą jej niczym łzy dziecka porwanego z domu... I broń boże nie dotykać bo się zacznie sypać.

 
Punkt trzeci: prezenty, zakupy. Z tymi co roku jest ten sam problem. No bo ile razy można kupować to samo? Sweterek, krawacik, książkę czy inny typowo świąteczny gadżet? Z drugiej strony
nasi sprzedawcy nie oferują nam absolutnie nic ciekawego. Tłok i kolejki w sklepach to jakaś paranoja i chyba tylko jacyś zboczeńcy mogliby powiedzieć, że jest to coś co lubią. Przed świętami jest jednak znacznie gorzej niż zwykle. Każda galeria handlowa, z milionem różnego rodzaju sklepów to jeden i ten sam szajs, w dodatku oferowany w chorych cenach, bo i tak połowa baranów wyda na ten szajs worek pieniędzy, który jeszcze 4 miesiące temu był uwaga: TAŃSZY O  POŁOWĘ. Ale jak to? a tak to: Kto obserwuje rynek cen wie, ze te pseudo okazje świąteczne, są okazją jedynie dla sprzedawcy - Sprzeda klamot dwa razy drożej niż normalnie bo zawsze znajdzie się jakiś wspomniany baran, który nabierze się na napis 'SALE'. Po swiętach cena wraca do statusu sprzed czterech miesięcy ale ma naklejony nowy napis: MEGA SALE. Kupienie czegoś oryginalnego graniczy z cudem, ładnych czy ciekawych rzeczy na potencjalne prezenty jest jak na lekarstwo, a o normalnych cenach nawet nie ma co marzyć.

Punkt czwarty: Wielka Okupacja Kuchni, wigilia. Bywa, że potrawy na wigilijny stół przygotowywane są tydzień wcześniej i nikt poza producentem owych dóbr nie ma raczej wstępu do kuchni, a bynajmniej nie jest tam mile widziany. Wpadnięcie tam by zaparzyć wodę na kawę spotyka się ze spojrzeniami gospodyń, które strzegą żarcia jak wielkie smoki. A spróbuj tylko coś podkraść... Ilość wyziewów z garnków (o nie zawsze miłym zapachu) spokojnie przewyższa w ciągu godziny roczną produkcję dymu elektrowni Łaziska. Jest to ostatni etap, przed świętami, które z mojej perspektywy oznaczają... Wielkie żarcie. Miesiąc przygotowań, półtora miesiąca reklam, kolejki w sklepach i poważnie nadszarpnięte nerwy tylko po to, żeby się nażreć!



Punkt piąty: Spotkania Rodzinne. Wkurzają mnie świąteczne spotkania całych rodzin, albo przynajmniej ich części, przy wigilijnym stole czy to w następny dzień na obiad dojadając resztki z wigilii (i tak będziemy je jeść jeszcze w sylwestra). Często nie widzieliśmy się wszyscy okrągły rok bo po co się spotykać tak bez okazji...  Cóż. Przejeżdżamy nie rzadko całą Polskę. Niektórzy niestety nie dojeżdżają w ogóle albo jeżdżą z promilami i zabijają innych. Drogi pełne są pijanych kierowców, którzy zapomnieli, że wczorajsza Żołądkowa dziś jeszcze też 'działa', a alternatywa w postaci kolei w ogóle nie wchodzi w grę bo tam większe tłoki niż w galeriach.


Punkt szósty: kochajmy się i bądźmy mili. Szkoda, że nie działa to cały rok tylko tydzień albo nawet mniej. Okres świąteczny pokazuje, że potrafimy być życzliwi tylko kurde czemu tak krótko... Ludzie kochajmy się nie tylko w święta. To nie boli!
Dostajemy od szefa kartkę z życzeniami, wymieniamy się miłymi słowami, uśmiechami i miłymi życzeniami jest słodko i uroczo, ale gdy tylko wrócimy drugiego stycznia do roboty jedynym życzeniem szefa jest to byśmy zamknęli paszczę i zapierdalali bo na nasze stanowisko jest 15stu innych chętnych.


I tak na nowy rok zapominamy o świętach. życzliwości, prezentach bo większość i tak była kompletnie niepraktyczna i nietrafiona. Liczymy ile wydaliśmy forsy, wspominamy jak to wujek Andrzej się narąbał z teściem. Zapomnieliśmy o grubym w czerwonym, o 'Last Christmas', a telewizja zaczęła puszczać normalne reklamy. To wszystko tylko odbija nam się jeszcze bigosem i pierożkami, które i tak się pewnie zostały i dojadać je będziemy jeszcze całą zimę.
A za rok YAY! Znowu to samo!

Jak jak kocham święta -.-


Kochani Czytelnicy:
Szczerze życzę Wam spokojnych i radosnych świąt spędzonych w najbliższym Wam gronie. Życzę Wam, aby przygotowywane dużo wcześniej - nietykalne potrawy i ciasta smakowały jak nigdy i żebyście nie musieli ich jeszcze jeść przez najbliższy miesiąc. Żeby atmosfera przy wigilijnym stole nie była sztywna. Żeby kupowane w tym szale prezenty Wam się podobały, a przede wszystkim żeby podobały się tym, dla których je kupiliście.
WESOŁYCH ŚWIĄT! :)



środa, 18 grudnia 2013

Pogoda pod psem. Grudzień w Anglii



        Czym jest 'pogoda pod psem' i dlaczego właśnie pies a nie hmmm hipopotam? (jako że jest mniej sympatyczny). Wystarczy przypomnieć sobie nieziemską listopadową szarugę.
Przez cały listopad czytałem masę postów, w których autorzy narzekali jaka to zła pogoda, że dół, że ciśnienie, że cośtam cośtam.
Moja kolej? yhm.

Dziś jest 18ty grudnia. Godzina 18:38. Od jakiś 2 godzin panuje już noc. Jak było w dzień nie wiem bo przespałem ale teraz, gdy wróciłem z oddalonego o dosłownie 20m sklepu typu "Żabka" mogę się określić że jest ARMAGEDON! 



Na co dzień nie jest mi straszny silny wiatr czy nawet deszcz. Jakoś zdążyłem się przyzwyczaić do tutejszej pogody (która wbrew pozorom nie jest taka zła).  Ale...


To co dzieje się za oknem dziś to totalna makabra.: Leje jak chuj! Takiego deszczu jak w Anglii nie ma w Polsce i ciężko mi się określić. Krople opadu są wyjątkowo małe. Troszke większe niż te z mżawki, ale dużo mniejsze niż te typowo polskie deszczowe. Taki kapuśniaczek ale bardzo, bardzo mocny. Anglicy określają go jako 'heavy shower' hmmm w sumie... można to tak nazwać. Więc odkręćcie przysznic na maxa, wleźcie tam w ciuchach na 2 minuty. O tak właśnie wyglądałem jak wróciłem ze sklepu (oddalanego 20m!) Sam deszcz to tak naprawdę mały bąk. Bardziej rozchodzi się o wiatr który tak nadupia, że KOSMOS i sprawia że owy heavy shower leci z góry, z boków i wydaje się że nawet z dołu...

Ministerstwo Środowiska wydało najwyższe stopnie ostrzeżenia przez silnym wiatrem (130km/h) niemożliwie ogromnym deszczem.
I tak co roku.


Zwrócę uwagę, że jest 12*C. TAK 12 stopni w środku grudnia - norma. Do tego wiatr osiąga 80mph czyli 130km/h. aktualnie zapierdala tylko 70km/h. W Polsce nazywajcie sobie to cyklonem, tajfunem, orkanem jakkolwiek ale w Anglii to NORMA. Za to noc? Nocą bywają takie mgły że nie widać własnej wyciągniętej dłoni, temperatura spada do 5*C i jest niesamowicie cicho. Nie pada i nie wieje. A od 9:00 wszystko zaczyna się od nowa.

Wielkie dzięki zanoszą więc Anglicy do ciepłego prądu morskiego zwanego Zatokowym lub Golfsztrom (nie wiem jak wygląda zapis po angielsku, ale tak go nazywa tutejsza telewizja :P ), który ciśnie z Florydy wzdłuż Wschodniego Wybrzeża USA dalej pod Grenlandię i kończy się w wodach zachodniej Anglii czyniąc taki wszechobecny rozpiździel.

Jest źle. Jest BARDZO źle.

Myślę, że to nie jest pogoda pod psem. To już jest pod HIPOPOTAMEM!